„Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją.”
Trwamy w szczególnym, świątecznym czasie. Na początek przypomnieć sobie musimy, że dzień 1 listopada, w którym wielu z nas wybiera się na groby najbliższych, to święto radosne. Obchodzimy uroczystość wszystkich świętych, czyli tych, którzy w wieczności cieszą się oglądaniem Bożego Oblicza. Są to zarówno ci, których znamy z imienia i nazwiska, ale także wielu innych nie wyniesionych przez Kościół na ołtarze. Jest więc to czas, który ma nam przypomnieć, że jeśli żyć będziemy według drogowskazu, którym jest Chrystus, również znajdziemy się w gronie zbawionych. Dlatego też niedorzeczne jest kojarzenie tego dnia ze smutkiem i żałobą.
Oczywiście wizyta na cmentarzu i dzień zaduszny wprawiają nas w nastrój modlitwy i zadumy. Bardzo dobrze, że tak jest, bo jedyne co możemy zmarłym ofiarować to nasza modlitwa, która jak wierzymy może pomóc im w przejściu ku najpiękniejszemu, wiecznemu życiu. Ten czas powinien skłonić nas jednak do refleksji nad własnym życiem, może jak żaden inny, właśnie ten moment jest najlepszy do tego by się zatrzymać na dłuższą chwilę. By przypomnieć sobie, że wszystko ma swój początek i koniec w Bogu i Jego Miłości do nas. Miłość, która jest prawdziwa jest też wieczna, a więc może pokonać śmierć i być łącznikiem z tymi, którzy już odeszli. Nasza modlitwa, ofiarowane Msze święte są więc swego rodzaju pomostem.
Nam trudno jest pojąć jak będzie wyglądało to życie, kiedy znajdziemy się już po drugiej stronie. Obraz ten przybliża dzisiejsza Ewangelia. Jezus nauczając próbuje przybliżyć tę odmienną, niebiańską rzeczywistość. Posługuje się prostym przykładem, choćby takim, że w niebie nie będzie związków małżeńskich, chce przez to pokazać, że nie możemy przyzwyczajać się, że tam po drugiej stronie będziemy funkcjonować tak samo jak dotychczas tylko w innym wymiarze.
Póki jesteśmy cały czas tutaj na ziemi, każdego dnia mamy szansę na to by być bliżej Pana Boga. Tu i teraz musimy ustawicznie przypominać sobie, że czas jest krótki i nie możemy go marnotrawić odkładając sprawy własnego zbawienia na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość, jak mówimy na później, bo może nie być żadnego „później”.