Dzisiejsza liturgia słowa zwraca uwagę na zachowanie ludzi wobec innych, na postępowanie związane z dotrzymywaniem słowa i dawaniem obietnic. Ważny jest bowiem nie tylko cel, ale również sposób jego osiągania. Dążenie do własnego dobra kosztem drugiego człowieka nigdy nie będzie dobrem.
W drugim czytaniu jesteśmy napominani do jedności z innymi. Do postępowania w jednym duchu, we wzajemnej miłości, zwracając uwagę nie jedynie na swoje własne potrzeby ale także na wszelkie sprawy bliźniego. Chodzi tu o wyzwolenie z egoizmu, który we współczesnym świecie bardzo często polega na krótkowzroczności. Egoista jest zawsze krótkowidzem, bo widzi tylko własne sprawy i własny interes. Dopiero gdy pozałatwia swoje sprawy, urządzi swój świat to ewentualnie zajmie się potrzebami innych, ale również najczęściej dla większej popularności i chwały.
Można się dziś zastanowić co jest motorem życia ludzi. Zapewne wiele byłoby odpowiedzi. Wspólnym mianownikiem jednak jest nadzieja. Każdy ma na coś nadzieję i wszelkie działania są w niej zakorzenione. Ktoś uczy się, bo ma nadzieję posiąść wiedzę, zdać egzamin. Inny leczy się, bo ma nadzieję na pokonanie choroby. Jeszcze inni zakładają rodzinę, bo mają nadzieję, że razem będzie lepiej. Wszyscy pracują, bo mają nadzieję na stabilne życie. W końcu my, chrześcijanie dążymy do dobra, bo mamy nadzieję na zbawienie i życie wieczne.
Przyjrzyjmy się bliżej scenie z dzisiejszej Ewangelii. Niewątpliwie jest nam tak bardzo bliska, że mamy wrażenie, że sami w niej uczestniczymy. Bowiem w codziennym życiu, na każdym kroku spotykamy się ze słowami jakie wypowiadają wobec nas inni. I dość często pojawiają się obietnice, zapewnienia, przyrzeczenia. Niestety bywa, że są to słowa rzucane na wiatr, kompletnie bez pokrycia, do tego szybko zapominane.
Nie lubimy, kiedy ktoś wystawia nasze zaufanie na próbę. Ukrywa prawdę, bo kłamstwo jest łatwiejsze. Zachowuje pozory dla świętego spokoju. Dokładnie tak zachował się pierwszy syn, obiecał pójść do pracy zapewne po to, by ojcu sprawić przyjemność. Cóż z tego, skoro tej pracy jemu zadanej nigdy nie wykonał? Drugi syn nie skrywał prawdziwych emocji, w prawdzie sprzeciwił się nakazowi ojca, wzbudził jego gniew, ale w konsekwencji przemyślał swoje zachowanie i zrobił to co powinien, to co było słuszne. Oczywiście nie należy pochwalać jego zachowania, ale docenić szczerość. A nade wszystko umiejętność przyznania się do błędu i naprawienia tego, co można było naprawić.
Jaka postawę przyjmujemy my w codziennym życiu? Czy nasze słowa są prawdziwe i szczere, czy może mówimy innym dokładnie to co chcą usłyszeć i manipulujemy ich emocjami? Do którego syna jesteśmy podobni?
Musimy uświadomić sobie, że postawa wobec drugiego człowieka to odzwierciedlenie postawy wobec Boga. Jeśli w czasie modlitwy składamy obietnice Panu Bogu, a ich nie dotrzymujemy albo chociaż nie pracujemy nad sobą wówczas nasze słowa nie są nic warte, rzucane na wiatr ulatują.
Ewangelia zatem w jasnym i prostym obrazie wskazuje nam dzisiaj, że nadmierne próby przypodobania się i kłamstwo prędzej czy później wyjdą na jaw i nie mają większego sensu. Jeżeli nie dotrzymujemy danego słowa czy obietnicy to tracimy zaufanie. Nikt nie chce przebywa w obecności kogoś komu nie można wierzyć. Jeśli nigdy nie wiadomo, czy można na kogoś liczyć to po cóż prosić go o pomoc.
Każdy z nas może znaleźć się po obu stronach tej historii. Być synem ale także ojcem. Bo zważać należy nie tylko na obietnice innych ale także przede wszystkim na słowa, które każdy z nas wypowiada. Nie chodzi o to, by traktować wszystko i wszystkich z rezerwą, ale by być czujnym i pamiętać, że słowa są jedynie obietnicą, dopiero czyny są prawdziwym działaniem i dopełnieniem przyrzeczenia. Patrzmy więc bardziej na to, co człowiek robi i dopiero w tym kontekście słuchajmy tego, co mówi. Pamiętajmy, że drzewo poznaje się po owocach jakie wydaje.
Nauczmy się też cierpliwości i wybaczania. Każdy może popełnić błąd, owszem trudno jest zaufać komuś, kto już raz zawiódł, ale trzeba przyjąć i dopuścić możliwość, że naprawdę przemyślał swoje zachowanie, wyciągnął wnioski i chce postępować inaczej. Chyba, że ktoś nieustępliwie trwa w czynieniu zła, popełnia wciąż te same błędy, wówczas jest to niewybaczalne.
Nadzieja, którą mamy daje nam przekonanie, że nie ma takich sytuacji, które nie miałyby dobrego rozwiązania. Każdy błąd można naprawić jeśli nie od razu w całości to chociaż częściowo. Tak sam jest z naszym ciągłym i nieustającym nawracaniem się. Pan Bóg zawsze czeka na człowieka, nawet jeśli powie „nie” jak ów drugi syn, to i tak ma szansę powrotu na drogę do Zbawienia. Oczywiście musi być prawdziwa chęć naprawienia tego co było złego i nieustannego podnoszenia się przy kolejnych potknięciach.
Każdy musi sam zdecydować jakie będą jego słowa i obietnice. Każde wypowiedziane słowo zostawia swój trwały ślad w drugim człowieku. Bardzo dobrze podsumowuje to rozważanie bajka o gwoździach. „Był sobie pewnego razu chłopiec o złym charakterze. Jego ojciec dał mu woreczek gwoździ i kazał wbijać po jednym w płot okalający ogród za każdym razem, kiedy straci cierpliwość i pokłóci się z kimś. Pierwszego dnia chłopiec wbił w płot 37 gwoździ. W następnych tygodniach nauczył się panować nad sobą i liczba wbijanych gwoździ malała z dnia na dzień: odkrył, że łatwiej jest panować nad sobą niż wbijać gwoździe. Wreszcie nadszedł dzień, w którym chłopiec nie wbił w płot żadnego gwoździa. Poszedł wiec do ojca i powiedział mu, ze tego dnia nie wbił żadnego gwoździa. Wtedy ojciec kazał mu wyciągać z płotu jeden gwóźdź każdego dnia, kiedy nie straci cierpliwości i nie pokłóci się z nikim. Mijały dni i w końcu chłopiec mógł powiedzieć ojcu, ze wyciągnął z płotu wszystkie gwoździe. Ojciec zaprowadził chłopca do płotu i powiedział: "Synu, zachowałeś się dobrze, ale spójrz, ile w płocie jest dziur. Płot nigdy już nie będzie taki, jak dawniej. Kiedy się z kimś kłócisz, mówisz mu coś brzydkiego, nie dotrzymujesz słowa, lub nadużywasz zaufania to zostawiasz w nim ranę taką, jak te. Rana słowna boli tak samo, jak fizyczna.” Amen.